Piotr Tarczyński i Jacek Dehnel zawodowo tworzą literacki duet. Piszą kryminały w stylu retro pod artystycznym pseudonimem Maryla Szymiczkowa.
Zadebiutowali „Tajemnicą Domu Helclów”, czego kontynuacją była „Rozdarta zasłona”, a ostatnia książka nosi tytuł „Seans w Domu Egipskim”. W swoich kryminałach przenoszą nas do Krakowa końca XIX wieku, w którym to główna bohaterka, pani profesorowa Zofia Szczupaczyńska, stateczna żona krakowskiego wykładowcy, jest na tropie kolejnej zbrodni.
Rozmawiamy z Piotrem Tarczyńskim, który w 2018 roku był pisarzem rezydentem austriackiego Urzędu Kanclerskiego i organizacji KulturKontakt Austria.
Kryminały Maryli Szymiczkowej stały się bestsellerami. Pytanie tylko, kto właściwie stoi za tym sukcesem i w jakiej mierze się do niego przyczynił?
– Kryminały napisała Szymiczkowa, czyli Jacek Dehnel i ja. Ja prawie w całości zajmuję się warstwą historyczną, Jacek więcej pisze właściwego tekstu, ale obaj mamy poczucie, że nasz wkład w powstanie każdego tomu jest równy.
Pisanie kryminału wymaga dużej dyscypliny: trzeba wymyśleć intrygę, poszukać inspirujących wydarzeń historycznych czy społecznych, przejrzeć różne dokumenty, stare gazety, nie mówiąc o stworzeniu fabuły. Jak przebiega proces powstawania książki, którą tworzy duet literacki?
– Opracowaliśmy metodę dzielenia się pracą. Ja zajmuję się kwerendą historyczną, znajduję okres, w którym będzie się działa akcja, szukam ciekawych wydarzeń, które można włączyć do fabuły. Intrygę planujemy wspólnie, oczywiście powołujemy do życia postaci, wymyślamy wątki itd. Potem to wszystko rozpisujemy na małych karteczkach, które układamy sobie na stole, scalamy je w rozdziały, z podziałem na sceny, a potem realizujemy ten konspekt chronologicznie, rozdział po rozdziale. Każdy wybiera sobie jakąś scenę, piszemy je osobno, poprawiamy sobie wzajemnie, coś dodajemy, coś usuwamy. Taki tryb pracy się nam sprawdza.
Galicyjski Kraków zawsze posiadał swoje tajemnice i skandale, związane choćby z takimi postaciami jak Stanisław Przybyszewski czy Tadeusz Boy-Żeleński. Wskrzesza Pan na nowo świat, który już przeminął. Czy jest to nostalgia, czy sprytny zamysł?
– Nie wiem, czy taki sprytny, ale zamysł na pewno. Pomyślałem sobie, że Kraków zasługuje na kryminał retro, wzorem wielu innych polskich miast, a koniec XIX wieku wydał mi się najciekawszym i najwdzięczniejszym okresem do umieszczenia tam akcji powieści. Także z powodu tej nostalgii galicyjskiej, o której Pani mówi, wciąż w Krakowie żywej, choć trudno powiedzieć, na ile to naprawdę nostalgia, a na ile jakaś gra na potrzeby turystów. Nasze kryminały nie są jednak bałwochwalcze w stosunku do tamtej epoki. W pierwszym tomie może nie widać tego aż tak wyraźnie, ale już w drugim zaglądamy za „rozdartą zasłonę”, żeby pokazać to, o czym często woli się nie pamiętać, czyli społeczne problemy austriackiej Galicji: nędzę, głód, prostytucję.
Czy z opisanej epoki, trochę zakłamanej, trochę zepsutej, można czerpać jakieś lekcje na przyszłość? Czy warto szukać inspiracji w dekadencji i ekstrawagancji?
– Wychodzę z założenia, że z historii zawsze można się czegoś nauczyć, nawet jeśli tylko tego, jakich błędów nie popełniać.
„Krakus od pokoleń, od dziesięciu lat na emigracji w Warszawie” – tak opisuje Pan siebie. Czy Kraków naznacza człowieka piętnem duchowym?
– To akurat cytat z materiałów wydawnictwa, nie przyszłoby mi do głowy chwalić się w wywiadzie jakimkolwiek pochodzeniem. Nie powiedziałbym też, że Kraków naznaczył mnie jakimś piętnem, ale choć wyprowadziłem się stamtąd już trzynaście lat temu, to oczywiście wciąż mam sentyment do tego miasta – co chyba widać, bo inaczej nie byłoby profesorowej Szczupaczyńskiej.
Samozwańcza detektywka jest specyficzną kobietą. Czy łatwo jest wejść w psychikę takiej kobiety?
– Wcielanie się w cudzą psychikę w ogóle nie jest łatwe, ale staramy się jak możemy. Pomaga to, że Zofia Szczupaczyńska ma z jednej strony wiele cech znanych nam starszych pań, babć, cioć, przyjaciółek, z drugiej miewa też cechy uniwersalne, właściwe obu płciom, a wreszcie i niektóre cechy Jacka, czy – zwłaszcza – moje niekoniecznie zalety.
Czy po imaginacyjnej podróży po Krakowie końca XIX wieku nie czas na Wiedeń i śledcze spacery profesorowej Szczupaczyńskiej po równie tajemniczych kamienicach wiedeńskich? A może spotkanie z Freudem?
– Owszem, profesorowa na pewno kiedyś przyjedzie do Wiednia, mamy to w planach, choć trzeba będzie na to poczekać – to dopiero za kilka tomów. Dwa miesiące, które spędziłem w Wiedniu na stypendium KulturKontakt, poświęciłem właśnie głównie na kwerendę do tomu wiedeńskiego. Doktor Freud zapewne się pojawi, choć nie wiemy jeszcze w jakiej roli – może sąsiada, bo chcielibyśmy, żeby na czas pobytu w stolicy Szczupaczyńska zamieszkała właśnie w dziewiątej dzielnicy.
Podobno szansę na sukces mają współcześnie tylko krótkie opowiadania, eseje i kryminały. Czy taka będzie przyszła literatura?
– Nie umiem odpowiedzieć na takie pytanie, nie jestem teoretykiem literatury, nie jestem krytykiem, nie jestem futurologiem, jestem tylko skromnym tłumaczem, który czasem ze swoim mężem pisze kryminały retro.
Czy można powiedzieć, że Pana utwory są laurką dla Krakowa, jego arrasem?
– Być może na pierwszy rzut oka mogą się wydawać arrasem, ale jeśli się przyjrzeć, to widać, że ten piękny arras jest raczej wypłowiałym i nadjedzonym przez mole gobelinem.
Piotr Tarczyński,
ur. w 1983 r. w Krakowie. Autor i tłumacz, studiował historię, nauki polityczne i amerykanistykę. Jego książki zostały przetłumaczone na język niemiecki.
W ramach „Kombo Kosmopolit” odbył się w Wiedniu wieczór autorski Piotra Tarczyńskiego i austriackiego pisarza, Stefana Slupetzky’ego. Tego typu spotkania organizowane są od kilku lat przez KulturKontakt Austria i Literaturhaus Wien.
Artykuł ukazał się w piśmie Polonika nr 270, styczeń/luty 2019 r.