Za nami 14. Polski Bal Wiosny. Tomasz Kammel, znany polski prezenter i dziennikarz, prowadził go wspólnie z Silvią Schneider, austriacką prezenterką polskiego pochodzenia. Czynił to błyskotliwie, urokliwie, jak zawsze profesjonalnie, doskonale posługując się językiem niemieckim.
Jest Pan osobą o wszechstronnych zajęciach: prezenterem, dziennikarzem, producentem, wykładowcą, autorem książek, aktorem. Czy pominęłam jakąś działalność?
– Inwestuję w zieloną energię. Wygłaszam mowy na konferencjach i prowadzę bale i gale. Aktorem nie jestem. To nie byłoby dla nikogo dobre (śmiech).
Większość Polonii na świecie kojarzy Pana z kultowym „Pytaniem na śniadanie” w TVP2, w którym tworzy Pan świetny duet z redaktor Marzeną Rogalską. Towarzyszycie milionom Polaków na całym świecie przy porannej kawie. Wydaje mi się, że za mało zajmujecie się tematyką polonijną. Warto może pokazać ciekawych Polaków mieszkających za granicą.
– Tak i jeszcze raz tak. Marzy mi się cykl, w którym opowiem o Polakach za granicą. O ich drodze do sukcesu i o tym, jak wiara w siebie i własne możliwości pozwalają osiągać sukcesy w każdym zakątku globu. Mocno się do tego przygotowuję.
Prowadził Pan koncerty, festiwale, gale, rozmowy z ludźmi z różnych grup zawodowych. Co jest najtrudniejsze nawet dla tak wytrawnego dziennikarza jak Pan?
– Trzeba zawsze bardzo uważać, aby nie ugasić w sobie ciekawości i szacunku dla rozmówcy. Żeby przemawiające przeze mnie doświadczenie nie wyprowadziło mnie na manowce. Czasami wydaje się, że wiem, co mój rozmówca chce powiedzieć, i rzeczywiście tak jest, a czasami z pozoru sztampowa rozmowa przeradza się w spotkanie, które porusza najczulsze struny. Rutyna, która usypia czujność. Jej należy się wystrzegać.
Co może zarzucić swojemu stylowi prowadzenia programów radiowych i telewizyjnych założyciel Stowarzyszenia Profesjonalnych Mówców?
– Nie wiem, ale z przyjemnością wysłucham konstruktywnej krytyki.
Jakiego rodzaju programu nie prowadził jeszcze Tomasz Kammel?
– Jest ich mnóstwo. Moim ulubieńcem jest amerykański prowadzący nazwiskiem Steven Colbert. Podziwiam go i zazdroszczę mu jego programu. Piekielnie zdolny i zabawny facet. Pewnie dlatego zastąpił inną legendę, Davida Latermanna, który odszedł na emeryturę.
Jest Pan absolwentem germanistyki. Czy często wykorzystuje Pan znajomość języka niemieckiego w swojej pracy zawodowej?
– Z przykrością odpowiadam, że nie. Stanowczo za rzadko, ale każdą okazję skrzętnie wykorzystuję. Niemiecki pomógł mi kiedyś podczas wywiadu z zespołem Modern Talking. Było to kilkanaście lat temu. Dieter Bohlen zdecydowanie bardziej komfortowo czuł się gawędząc po niemiecku.
Gratulujemy Panu moderacji 14. Polskiego Balu Wiosny w Wiedniu. Podziwialiśmy Pana łatwość kontaktu z gośćmi balu. Są to Pana cechy osobiste czy rezultat pracy i doświadczenia zawodowego?
– Ja bardzo lubię ludzi. Bez nich bym się zasmucił na amen. Praca pozwala mi dzielić się moimi najlepszymi cechami. To daje strasznie dużo radości. Myślę, że ludzie lubią słuchać, gdy mówi do nich gość, który cieszy się jak dziecko, bo kocha to robić. A zatem owa łatwość to naturalne cechy i dobrze dobrane sztuczki.
Jak odebrał Pan wiedeńską Polonię?
– Mój kontrakt przewidywał pracę na balu do północy. Wyszedłem o trzeciej. To jest najlepsza odpowiedź na to pytanie. Znakomici, mądrzy i pogodni ludzie. 12 w skali od 1 do 10.
Artykuł ukazał się w piśmie Polonika nr 254, maj/czerwiec 2016 r.