We wrześniu w wiedeńskim Konzerthaus wystąpiła Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia. Wieczór uświetniła wiedeńska premiera koncertu na trąbkę Krzysztofa Pendereckiego w wykonaniu węgierskiego wirtuoza trąbki, Gábora Boldoczkiego.
Czy lubi Pan Profesor Wiedeń ze swoją specyficzną atmosferą, balem w operze, koncertem noworocznym, wierną i wyrafinowaną publicznością?
– Mógłbym mieszkać w Wiedniu na stałe, zresztą mieszkaliśmy tu już z żoną i ciągle myślimy o „wiedeńskim adresie”. Babcia żony była wiedenką, stąd też rodzinne przywiązanie. Wiedeń ma coś z Krakowa, a Kraków to taka „wiedeńska prowincja”. Tutaj można się dobrze czuć artystycznie, gdyż miasto ma doskonałe sale koncertowe, dobre orkiestry, operę. Słowem wszystko, czego potrzebuję do pracy twórczej i dyrygenckiej.
Artystycznie wybiera Pan Wiedeń, a gdzie czuje się Pan dobrze prywatnie?
– Lusławice to moje dziecko, gdzie wraz z przypływem lat czuję się coraz lepiej. Mieszkać mogę tu i tam, ale żyć lubię w Lusławicach. Zrujnowany kiedyś dwór ma długą historię. Pierwsza wzmianka o dobrach lusławickich pojawiła się w XIII wieku. Później ich właścicielem był słynny rycerz Spytek z Melsztyna. W wieku XVI zawitali tu bracia polscy – arianie, którzy założyli zbór, szkołę i drukarnię. To właśnie w Lusławicach powstał promieniujący na całą Małopolskę ośrodek myśli kalwińskiej, to tutaj miały miejsce synody ariańskie. W latach 1923–1926 przebywał w dworze Jacek Malczewski – przedstawiciel modernizmu w polskim malarstwie. Po drugiej wojnie światowej majątek popadał w coraz większą ruinę. Dwór zakupiłem w 1976 roku. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat żmudnej pracy doprowadziłem dwór wraz z ogrodem do stanu świetności. W roku 2002 dostaliśmy wyróżnienie „Genius loci Polonia” za ochronę polskiego krajobrazu. Trzyhektarowy dworski ogród w ciągu czterdziestu lat rozrósł się do trzydziestohektarowego arboretum – unikalnego nie tylko w skali kraju. Zrealizowałem swoje marzenie z dzieciństwa: założyłem własny ogród.
Podobny projekt zrealizował austriacki artysta André Heller w okolicach Marakeszu. Jego sensoryczny ogród jest swoistym dziełem sztuki.
– W Lusławicach mamy wartościową kolekcję roślin iglastych, sosny z Finlandii, drzewa z Ameryki Północnej, kanadyjski klon cukrowy, aleję tulipanowców, labirynt z 15 tysięcy grabów. To ogród budowany systematycznie. Mój pradziadek Jan był leśniczym, to po nim, myślę, odziedziczyłem zainteresowanie drzewami. Sam przywiozłem wiele gatunków drzew z różnych stron świata, sam też często je sadziłem. Lusławice wpływają na moją muzykę kameralną.
Europejskie Centrum Muzyki w Lusławicach jest dedykowane artystycznie utalentowanej młodzieży z całej Europy.
– Tak, obiekt jest nowoczesnym kompleksem, komponującym się dobrze z dworem. Zgodnie z tymi założeniami zastosowano naturalne materiały, takie jak drewno i piaskowiec. Budynek posiada lekką, przeszkloną fasadę, okoloną drewnianą kolumnadą. Centrum daje młodym twórcom wiele możliwości, takich jak koncerty, kształcenie, warsztaty. Niekoniecznie trzeba wyjeżdżać za granicę w celach nauki muzyki. Realizacja projektu z funduszy unijnych trwała dziesięć lat.
Z którymi słynnymi polskimi twórcami żyjącymi w świecie Pan Profesor współpracuje?
– Właściwie z nikim. Jestem samotnikiem pywatnie i twórczo. Mało słucham muzyki, gdyż chcę zachować otwarty umysł do pisania nowych utworów. Zdarza się, że śledząc pracę kolegów mimowolnie powtarzamy za kimś. W odosobnieniu łatwiej jest wydrzeć coś z głębi serca. W masie otaczającego nas chaosu muzycznego trzeba ciągle szukać siebie, tworzyć własny styl, mówić osobistym głosem. Wstając rano, mam w głowie muzykę.
Jak to? Owiany legendą twórca jest samotnikiem?
– W wyciszeniu słyszę w muzyce nowe dźwięki, jak śmiech, gwizd, szept, którym nadaję nowe znaki w partyturze. Jednak trzeba też być człowiekiem uprzejmym, rozmownym. Do tego zmuszają nowe media. Żona czasem nazywa mnie odludkiem. W samotności jednak lubię być otoczony rodziną.
Słynny austriacki pianista Rudolf Buchbinder twierdzi, że z latami ćwiczy coraz mniej, że doświadczenie samo owocuje, że praca odbywa się bardziej w głowie, niż na klawiaturze. Czy Profesor też z latami potrzebuje mniej czasu na komponowanie nowych utworów?
– Nie, nie wpadam w rutynę i dużo pracuję. Cóż, może pianista nie musi tyle ćwiczyć po osiągnięciu pewnego poziomu artystyczno-technicznego. Chociaż… może i jest coś, co nazywa się natchnieniem, ale pisanie muzyki pozostaje raczej kwestią dyscypliny. Mam nadzieję, że nie przyjdzie dzień, w którym nie mógłbym nic napisać.
Czy dla tak znanego artysty jak Krzysztof Penderecki, który już wszystko osiągnął, sukces jest jeszcze ważny? Ile w sukcesie Profesora jest sukcesu żony Elżbiety Pendereckiej?
– Sukces jest bardzo ważny dla każdego. Miałem szczęście napisać „Pasję” w kraju komunistycznym, który walczył z Kościołem. Postawiłem sobie bardzo wysoko poprzeczkę i udało się. Pierwszy sukces przyniósł następne. To bardzo cieszy, gdy robi się rachunek sumienia i stwierdza, że w danym roku wykonano 80 procent moich utworów, od Japonii po obie Ameryki. Naturalnie, że moim sukcesom towarzyszy żona, która wykonuje wszystkie czynności, do których ja nie mam serca. Żona pojmuje małżeństwo nie tylko jako międzyludzką fascynację, ale też jako przyjaźń. Posiadamy duży dom, często wyjeżdżamy, mamy rodzinę. To wszystko wymaga koordynacji i dużo pracy. Żona też kocha muzykę, chce tworzyć coś ciekawego, nowego. Festiwal Beethovenowski to jej projekt, który awansował do miana jednego z najlepszych festiwali w Europie. Wielkim naszym wspólnym sukcesem jest Europejskie Centrum Muzyki w Lusławicach, które nawet nas trochę przerosło. Myśleliśmy, że będzie ono interesowało tylko studentów Akademii Muzycznej, tymczasem stało się ono salą koncertową. Żona przejęła też absolutnie batutę w domu, ja na to nie mam czasu.
Czy trzeba wierzyć, aby pisać utwory religijne?
– Ja akurat wierzę, pochodzę z rodziny religijnej. Moja matka była bardzo ortodoksyjna, ja nie. Pochodzę z rodziny wielokulturowej i wielowyznaniowej. Dziadek był z pochodzenia Niemcem, babka Ormianką, ojciec został ochrzczony w cerkwi grekokatolickiej. Stąd w mojej twórczości fantazja, otwartość na obce kultury i wiarę. Po niemieckich przodkach odziedziczyłem systematyczność w pracy, porządek, dyscyplinę. Jako człowiek wierzący i jako katolik dałem temu wyraz w swojej twórczości od „Pasji wg św. Łukasza” po „Polskie Requiem”. Jednak moja muzyka sakralna jest wykonywana przede wszystkim w salach koncertowych. Katolickość, wiara objawiają się przynależnością do miejsca, kultury, jakim jest Polska. Religijność mojej rodziny, obrzędowość, którą bardzo kultywowano, odcisnęły na mnie duże piętno.
Pisze Profesor na zamówienie Opery Wiedeńskiej „Fedrę” według Racine’a, której premierę przewiduje się na sezon 2019/20.
– Tak, ale najpierw chcę napisać operę buffa. Mogę już chyba powiedzieć, że będzie to „Rewizor” według Gogola. Dyrekcja bardzo ucieszyła się z powodu mojego projektu. W sztuce tej pojawiają się fascynujące mnie tematy, które są ciągle aktualne. Co prawda sztuka nie powinna opisywać rzeczywistości, ale „Rewizor” to robi. Napisałem wiele utworów dramatycznych, oprócz „Króla Ubu” na podstawie sztuki Alfreda Janry’ego, i mam ochotę na coś innego. Może przyszło to z wiekiem, że nie mam ochoty na tragedię. A propos „Fedry” – ciągle dobieram teksty, i to zajmuje mi dużo czasu. Myślę też nad językiem, ale raczej będzie to niemiecki.
Plany Mistrza na przyszłość?
– Nie wiem, co znaczy odpoczywać. Odpoczywam pracując. Kończę jeden utwór, zaczynam następne. Na emeryturę się nie wybieram, mam plany co najmniej na następne 20 lat. Piszę muzykę od 60 lat! Chciałbym skomponować operę kameralną „Panna Julia” według Strindberga i jeszcze dwie symfonie, żeby było ich dziewięć. Także działalność koncertowa dodaje mi skrzydeł. Mam za dużo pomysłów i muszę się w końcu skoncentrować na kilku wybranych.
Dziękuję za rozmowę. W imieniu Polaków w Austrii i pisma „Polonika” wyrażamy wdzięczność za dzieła i twórczość, które Mistrz nam podarował.
Krzysztof Penderecki jest jednym z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów i dyrygentów, laureatem niezliczonej ilości nagród, doktorem honoris causa i członkiem honorowym niemalże wszystkich uczelni muzycznych świata. Maestro był obecny w czasie koncertu. Przed koncertem mieliśmy okazję przeprowadzenia z nim wywiadu.
Artykuł ukazał się w piśmie Polonika nr 257, listopad/grudzień 2016 r.